Black Sabbath feat. Tony Iommi – Seventh Star

Black Sabbath feat. Tony Iommi - Seventh Star (1986/2010)

Black Sabbath - Seventh Star (1986/2010)

• • • •
Vertigo (1986) / Universal Sanctuary (2010)
2 CD deluxe edition

Kup na Amazon.co.uk

Co do jednego nie ma wątpliwości: mistrzami świata w zawirowaniach personalnych są i chyba już zawsze pozostaną panowie z Yes. Ale w szeregach Black Sabbath także działo się sporo. Bywało, że związani z zespołem muzycy pojawiali się w nim niespodziewanie i tak samo znikali. „Seventh Star” to skrajny przejaw takich właśnie przetasowań, które w długiej i krętej historii grupy ominęły tylko jednego jej członka – Tony’ego Iommi.

Po ostatnim koncercie tournée promującego longplay „Вorn Again” (1983) Black Sabbath praktycznie się rozleciał. Ian Gillan wrócił do odradzającego się po przerwie Deep Purple. Krótko potem z zespołem pożegnał się perkusista Bev Bevan, a po zakończonych fiaskiem próbach z niedoszłym wokalistą Davidem Donato szeregi Black Sabbath ostatecznie opuścił także Geezer Butler, powołując do życia Geezer Butler Band. Na placu boju pozostał sam Iommi. Nie zasypiał jednak gruszek w popiele: połączywszy siły z Geoffem Nichollsem, nadwornym klawiszowcem Sabbathów, niezmordowany gitarzysta przystąpił do pracy nad pierwszym w swojej karierze albumem solowym. Do współpracy zaprosił także basistę Dave’a Spitza oraz wybornego bębniarza Erica Singera, który już niedługo miał zabłysnąć talentem w szeregach Alice Coopier i Kiss. Zabezpieczywszy tak wyśmienitą sekcję rytmiczną, Iommi wpadł na chytry pomysł: chciał, by na płycie pojawił nie jeden, lecz kilku superwokalistów (m.in. Rob Halford, Ronnie James Dio i Glenn Hughes). Trudności natury praktycznej i prawnej sprawiły jednak, że wszystkie utwory zaśpiewał ten ostatni. Wraz z końcem 1985 r. płyta była gotowa. Niestety, decydenci z amerykańskiego Warner Bros. odmówili zaangażowania się w projekt firmowany jedynie nazwiskiem gitarzysty. Tak oto podarowano światu najbardziej zróżnicowaną stylistycznie płytę Black Sabbath, która stała się nią niejako post factum i ex officio (nie była to zresztą pierwsza tego typu ingerencja w historii grupy – albumy „Paranoid” [1970] i „Black Sabbath vol. 4” [1972] otrzymały swe tytuły pod wpływem nacisków ze strony Vertigo).

„Seventh Star” to komercyjne skurwienie hardrocka w najbardziej luksusowym wydaniu – owiane zapachem drogich perfum, skąpane w najlepszym szampanie i dające mnóstwo przyjemności mimo niewygodnego kondoma z klawiszy i chórków. Bo choć Iommi serwuje nam danie polane gęstym, momentami lekko popowym sosem, przyrządza je na najprawdziwszym mięsnym rosole – z tłustych rockowych kości. Już otwierający całość „In for the Kill”, napędzany agresywnym, szaleńczym riffem, znakomicie oddaje sens angielskiego wyrażenia straight in your face. Takich momentów jest zresztą więcej. O palpitacje serca równie skutecznie przyprawia nawiązujący do stylistyki Deep Purple „Turn to Stone”, skądinąd zanurzony w typowo Sabbathowskim, mrocznym liryzmie. Z kolei w wydanej na singlu, lekko przesłodzonej balladzie „Stranger to Love” wyczuć można delikatną, podskórną nutę R&B, zaś tytułowa „Seventh Star” (poprzedzona instrumentalnym „Sphinx”) kojarzy się – nie tylko mnie zresztą –  z Zeppelinowskim „Kashmirem”, zwłaszcza na płaszczyźnie rytmicznej. To źle? Bynajmniej. Od skojarzeń nie sposób uciec. Ja, dajmy na to, do dziś nie potrafię uwolnić się od myśli, że bluesrockowe „Heart Like a Wheel” to bezpośrednie nawiązanie do – i swoista odpowiedź na – „Let Me Roll It” Paula McCartneya. Coś chyba jest na rzeczy?

Na najnowszym, dwupłytowym wznowieniu albumu znajdziemy także zapis koncertu grupy z londyńskiego Hammersmith Odeon (1986), kiedy za mikrofonem stał już Ray Gillen. Nad trasą promującą „Seventh Star” od samego początku wisiało piętno porażki. Glenn Hughes, który niezwykle sceptycznie wyrażał się o perspektywie występów pod szyldem Black Sabbath, na samym początku tournée wdał się w ostrą bójkę. Przypłacił ją rozłupanym oczodołem i obrażeniami szyi uniemożliwiającymi śpiewanie. Gillen, który zastąpił go w ostatniej chwili, wywiązał się z powierzonego mu zadania znakomicie. Trasa nie cieszyła się jednak spodziewanym zainteresowaniem, a słaba sprzedaż biletów w USA przesądziła o odwołaniu niemal połowy planowanych za oceanem występów. Jakość zamieszczonych na drugim krążku nagrań jest, mówiąc oględnie, dość średnia, niemniej ich wartość historyczna bierze górę nad doznaniami audiofilskimi. To wyjątkowa okazja, by wysłuchać na żywo tego bądź co bądź przedziwnego, wymuszonego przez okoliczności składu Black Sabbath, który z łatwością wznieca iskry dawnej świetności grupy – nie tylko w sztandarowych „Paranoid”, „War Pigs” czy „Neon Knights”.

Łukasz Hernik