Iron Maiden – Maiden England ’88

Iron Maiden - Maiden England '88

Iron Maiden - Maiden England '88

*****
2 CD | 2 DVD | 2 LP
EMI 2013

„Syntetyczny” okres w dziejach Iron Maiden zaowocował kilkoma znakomitymi krążkami oraz niekończącymi się trasami koncertowymi. Przebojowy „Somewhere in Time” (1986), na którym po raz pierwszy użyto syntezatorów gitarowych, stanowił wyraźny zwrot brzmieniowy, popychając grupę w kierunku nieco bardziej rozbudowanych form. Ukoronowaniem tej zmiany był pierwszy concept album w historii formacji, „Seventh Son of a Seventh Son” (1988). Promujące go tournée udokumentowała kaseta wideo „Maiden England”, wznowiona właśnie wzorcowo aż na trzech różnych nośnikach.

Steve Harris miał z pewnością sporo racji, gdy mówił o realizowaniu przez zespół progresywnych ambicji, nierzadko wbrew krytyce najbardziej ortodoksyjnych wielbicieli. Ale że było to posunięcie udane, tak artystycznie jak i komercyjnie, nie trzeba dziś nikogo przekonywać. „Maiden England ‘88”, zarejestrowana na żywo w hali NEC w Birmingham, stanowi (mimo kilku niedoskonałości) widowiskowe podsumowanie ówczesnych dokonań grupy i zarazem cenny dokument czasów. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze zachwycała mnie lekkość (być może pozorna), z jaką umęczeni morderczą trasą muzycy serwują prawie dwugodzinny, niezwykle wymagający set. A przy tym w jakim tempie! Niemal każdy odegrany tu numer jest żywym ucieleśnieniem złotej myśli Mietka Jureckiego, który mówi, że szybko jest najłatwiej – jak już się umie. Wystarczy dać się uwieść pędowi Seventh Son of a Seventh Son, by przy próbie powrotu do wersji studyjnej zacząć podejrzewać gramofon o awarię silnika. Żywotność wykonawców, jak to zwykle w przypadku Iron Maiden bywa, przejawia się też nieskrępowanym ruchem scenicznym; jedyny wyjątek stanowi niewzruszony niczym góra Dave Murray, którego wiecznie roześmiana gęba do złudzenia przypomina twarz równie nieruchawego Steve’a Hacketta. Ani przez chwilę nie oszczędza się też Bruce Dickinson, wyciskając z siebie siódme poty mimo dającego się we znaki przeziębienia i zatkanego nosa.

Koncert naprawdę wciąga, i to na wszystkich możliwych płaszczyznach: repertuarowej, wykonawczej, wizualnej, a po latach – także sentymentalnej. Przeważającą część programu wypełniają utwory z dwóch najświeższych wówczas płyt grupy, choć nie zabrakło też wycieczek w czasy dawno minione („The Prisoner”, „Killers”), a nawet nieco już wtedy zapomniane („Still Life”). Niektórych zdziwić może pominięcie przebojowych riffów z „Powerslave”, lecz ich nadmierna eksploatacja w trakcie dwóch poprzednich tras najlepiej chyba tłumaczy ich nieobecność. Najmocniejszym punktem aktualnego wydania są jednak trzy niepublikowane wcześniej bisy („Run to the Hills”, „Running Free”, „Sanctuary”), które same w sobie stanowią wystarczający pretekst do zakupu wydawnictwa. Pod względem wizualnym rzecz wydaje się pochodzić z zupełnie innej, wcześniejszej o całą dekadę epoki. Gdy patrzy się na bajkowe, majestatyczne góry lodowe ustawione za sceną, gdzie trafiły wprost z okładki płyty (ponoć niezwykle trudno je było utrzymać w czystości!), na myśl przychodzą obrazy rodem z „Tales from Topographic Oceans”, a sceniczna asceza wielu ówczesnych tournée (z zakończoną półtora roku wcześniej „Invisible Touch Tour” Genesis na czele) jawi się odległa o całe lata świetlne.

Najnowsze wznowienie kultowego już dziś materiału uzupełniają (w wydaniu DVD) dwa filmy dokumentalne oraz zestaw teledysków z epoki. Z której strony by nie patrzeć i którym uchem nie słuchać, „Maiden England ‘88” dostarcza wyłącznie przyjemnych wrażeń i stanowi radosną pamiątkę po pięknych, minionych już niestety czasach, w których białe było białe, czarne czarne, hard rock zwał się metalem, a na scenach występowali wyłącznie muzycy.

Łukasz Hernik

Iron Maiden 88