Mediaeval Trio – A Worcester Ladymass

Mediaeval Trio - A Worcester Ladymass

Mediaeval Trio - A Worcester Ladymass

• • • • •
ECM (2011)

  • Muzyka klasyczna

Każda kolejna płyta norweskiego Mediaeval Trio to dla miłośników muzyki dawnej wydarzenie wyjątkowe. Nie inaczej jest tym razem. „A Worcester Ladymass” to dzieło wielkiego kunsztu i niebywałej – nawet w uszach znawców – urody. Anna Maria Friman, Linn Andrea Fuglseth i Torunn Østrem Ossum rekonstruują (przy wydatnej pomocy Manfreda Eichera z ECM) zaginione jeszcze do niedawna XIII- i XIV-wieczne arcydzieła angielskiej polifonicznej muzyki sakralnej, ułożone na potrzeby płyty w logiczny, właściwy ich naturze cykl mszalny. Manuskrypty, o których mowa, odnaleziono cudem w przepastnych archiwach katedry w Worcester (czyt. łuster), której fasadę mogliśmy podziwiać na wycofanym niedawno z obiegu dwudziestofuntowym banknocie z podobizną Sir Edwarda Elgara. Piszę cudem, bo owym perłom angielskiego średniowiecza udało się przetrwać niszczycielskie zapędy Henryka VIII wyłącznie dlatego, że posłużyły miejscowym benedyktynom za materiał do oprawy innych, mniej obrazoburczych dla nowo powstałego kościoła i politycznego reżimu dzieł. Tak oto, za sprawą ironii historii, ocalały – choć w kawałkach.

XIII i XIV wiek to niezwykle płodny okres, w którym skrystalizowała się średniowieczna tradycja polifoniczna. Logicznym dopełnieniem tego procesu był wybuch renesansu we Włoszech. To właśnie tam, w XV w., wywodząca się z tradycji cantus planus polifonia wokalna nabiera soczystych kształtów, w szczególności za sprawą wabionych włoskim mecenatem kompozytorów z Niemiec i Niderlandów, łączących rodzimy rygor ze śródziemnomorską pasją i rytmiczną klarownością. Muzyka pozostaje w przeważającej mierze wokalna – w kościele wyłącznie a capella! – lecz teraz dzieje się tak nie tylko ze względów dogmatycznych, lecz także dlatego, że akcent frazy muzycznej z tak wielką lekkością daje się modelować melodycznej potoczystości włoskiego języka. Słowo wciąż dyktuje warunki, lecz parola italiana czyni to znacznie lepiej niż łacina czy jakikolwiek inny europejski język. Zapewne dlatego włoskim mszom sprzed okresu reformacji paradoksalnie bliżej jest do pełnej rozmachu, nurzającej się momentami w operowej lubieżności, Bachowskiej Mszy h-moll, aniżeli do uładzonej, choć jakże pięknej, kontrreformacyjnej polifonii Palestriny.

W „Worcester Ladymass” próżno jednak szukać południowych naleciałości. To wciąż jeszcze średniowiecze, i choć schyłkowe, mamy tu przecież do czynienia z muzyką powstałą na krańcach ówczesnego chrześcijańskiego świata. Wyraźnie zachowawczą, sięgającą nie w przyszłość, lecz wstecz – w stronę fuzji dojrzałej polifonii z dawną monofoniczą fakturą angielskich chants, śpiewanych przez jeden głos bądź unisono. O przedanglikańskiej muzyce sakralnej tamtego okresu, w szczególności polifonicznej, wciąż wiemy bardzo niewiele. Dlatego „Ladymass” – mimo iż rekonstruowana z marnych strzępków, a przez to pełna domysłów – pozostanie już na zawsze wielkim skarbem. Dziś, rzecz jasna, nie sposób odtworzyć „autentycznego” brzmienia dawnych kompozycji. Friman, z wykształcenia muzykolog, wspomina o akcie „jednoczesnego zachowywania [dzieła] i [jego] ponownej kreacji”. Ten właśnie proces leży u podstaw funkcjonowania Mediaeval Trio. Oto genialne Norweżki, które w XIII-wiecznym benedyktyńskim opactwie z pewnością nie zagrzałby miejsca, puszczają wodze fantazji i kierowane własnym estetycznym – jakże skandynawskim! – zmysłem, zręcznie zdrapują białą farbę zapomnienia, ukazując fantastycznie barwne freski, splatające się w harmonijnym, polifonicznym tańcu. Styl śpiewaczek, rozpoznawalny już od pierwszych sekund nagrania, ma w sobie jednak coś zgoła nieśredniowiecznego – ich głosy nie niosą jedynie dźwięku i słowa, lecz także indywidualną osobowość właścicielek.

Współpracujący z triem angielski kompozytor i kontrabasista Gavin Bryars dopisał do programu tej wyjątkowej mszy dwie części, których zabrakło w worchesterskich manuskryptach (Credo, Benedicamus Domino). Trudno jednak rozpoznać współczesny wkład w średniowieczną treść, nie wiedząc o nim zawczasu. To wielka zaleta – wszak dobre szwy powinny pozostać niewidzialne, czy może raczej: niesłyszalne. W przeciwieństwie do spajanej nimi muzyki, która w tym wypadku zasługuje na uwagę i uznanie.

Łukasz Hernik