Tony Banks – Six Pieces for Orchestra

Tony Banks - Six Pieces for Orchestra

Tony Banks - Six Pieces for Orchestra

Tony Banks
Six Pieces for Orchestra
Naxos (2012)

• • • • •

Tony Banks zawsze pisał z fantazją. Nieważne, czy były to proste piosenki rodem z „The Fugitive” [1983], czy monumentalne, wielowątkowe dzieła, którymi nadworny kompozytor Genesis chlubnie zapisał się w dziejach muzyki rozrywkowej. Ambicji na polu harmonii i struktury, jak sam ją określił, nie wyzbył się nigdy. Najnowszy krążek artysty jest tego kolejnym dowodem.

To pierwsza płyta w dorobku Banksa, na której nie zagrał nawet jednego dźwięku. Wyborowa orkiestra praskich filharmoników, wynajęta na potrzeby przedsięwzięcia, wzięła na siebie całe wykonawcze brzemię. Efekt? Można śmiało powiedzieć, że to jeden z bardziej udanych projektów w dorobku pianisty, dorównujący pomysłowością debiutanckiemu „A Curious Feeling” [1979] i prześcigający o dwie długości basenu poprzedni projekt Banksa z orkiestrą [„Seven”, 2004]. Krótko po premierze krążek wspiął się na pierwsze miejsce zestawienia albumów klasycznych w serwisie iTunes, wziął także szturmem brytyjskie ogólnokrajowe notowanie classical chart. „Six” to jedna z najlepiej sprzedających się płyt Naxosa w historii tej wytwórni. Czyżby Banks, którego sukces solowy omijał zawsze szerokim łukiem, złapał w końcu wiatr w żagle?

Będąc Anglikiem z krwi i kości, a przy tym twórcą już nie najmłodszym, Banks nie jest skory zmieniać ani siebie, ani metod własnej pracy; pisząc dla orkiestry zmienia jedynie środek wyrazu. Właśnie dlatego „Six” to pozycja tak bardzo „progresywna” – w najbardziej klasycznym znaczeniu tego słowa – nawet jeśli brak na niej zupełnie brzmień elektrycznych. Esencja Banksa, będąca wypadkową nieschematycznego, nieco Deliusowskiego podejścia do harmonii oraz niezwykle charakterystycznej melodyki (w wypadku tego pana możemy bez wątpienia mówić o stylu) jest na krążku obecna aż w nadmiarze. Można by przypuszczać, że na dopieszczanej przez długie miesiące partyturze zabrakło miejsca jedynie na improwizację. A jednak partia skrzypiec w „Blade”, brawurowo poprowadzona przez Charlie’ego Siema, powstała właśnie w trakcie jednej ze swobodnych syntezatorowych impresji, gdy szkielet utworu był już dawno gotowy.

Partii solistycznych jest jednak na płycie niewiele. Obok wspomnianego „Blade” mamy jeszcze otwierający całość „Siren”, najbardziej chyba zapadający w pamięć motyw, prowadzony w metrum trójdzielnym przez saksofon, instrument mało z Banksem kojarzony. Oba tematy (odpowiednio „męski” i „żeński”) są wyraźnymi punktami orientacyjnymi, wokół których osnuto „fabułę” tego nieco wymuszonego koncept albumu. Pozostałe kompozycje stosunkowo łatwo dały się w ów koncept wmodelować. Na przykład utwór ostatni, o zdecydowanie triumfalnym wydźwięku, w dość oczywisty sposób przywodzi na myśl kres podróży – zdradził nam artysta, któremu wydawca zabronił nazwać poszczególne kompozycje jedynie numerami. Dla mnie to jednak [...] przede wszystkim muzyka. Jako kompozytor nie mam w zwyczaju łączyć dźwięków z obrazami. By przekonać się o słuszności tego stwierdzenia, wystarczy odwiedzić witrynę internetową pianisty, który koniec końców postawił na swoim i przywrócił utworom ich pierwotne tytuły: First Movement, Second Movement

Każdy ceniący się malarz powie, że im jest starszy, tym lepiej maluje. Z kompozytorami wywodzącymi się z progresywnego światka jest zwykle inaczej, choć mało który przyznaje się do spadku formy spowodowanej postępującym wiekiem. Tony Banks zdaje się być tej reguły zaprzeczeniem. Jeśli ma się starzeć właśnie w ten sposób, chciałbym, żeby starzał się naprawdę długo.

Łukasz Hernik