W późne sobotnie popołudnie 24 września tymczasowa siedziba Filharmonii Śląskiej w Katowicach przy ul. Pszczyńskiej 6 stała się miejscem zderzenia dwóch światów – rocka i muzyki symfonicznej.

Leszek Cichoński, wielki propagator muzyki Hendrixa, kontynuował swój koncertowy projekt polegający na wykonywaniu utworów z repertuaru genialnego amerykańskiego artysty w aranżacjach na zespół rockowy i orkiestrę. Aranżacjach czasem intrygujących, jak np. w przypadku megahitu „Hey Joe”, którego szkieletem stało się Ravelowskie „Bolero”, czy znakomitego „Voodoo Chile”, podczas którego niemalże udało się oddać atmosferę swobodnego, kameralnego dżemu – szczególnie w momencie gdy Cichoński w towarzystwie czwórki wiolonczelistów rozpoczynał swą solową podróż – w przenośni i dosłownie, ponieważ wkrótce znalazł się z gitarą gdzieś pośrodku licznie zgromadzonej publiczności, nie przerywając instrumentalnych popisów. Zwykle jednak muzyczne akcenty rozkładały się ze wskazaniem na zespół rockowy, a szczególnie jego lidera, pozostawiając orkiestrze głównie kwestie dźwiękowego tła i nieprzesadnej ornamentyki. Znakomicie funkcjonowało to w cudownej kompozycji „Little Wing”, nieco gorzej w utworach bardziej dynamicznych i muzycznie prostszych, jak „Fire” czy „Purple Haze”. Trzeba jednak przyznać, że Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Śląskiej pod batutą Jerzego Koska spisywała się bardzo dobrze. Wyrazy uznania należą się także znakomitemu wokaliście Jorgosowi Skoliasowi, zarówno za umiejętne posługiwanie się swoim czekoladowym głosem, jak i za pełen naturalnego wdzięku i humoru kontakt z publicznością. Wśród ośmiu zaprezentowanych kompozycji znalazło się sześć utworów Hendrixa, wspomniana już piosenka Robertsa oraz „Thanks Jimi” Cichońskiego z prostym i poruszającym tekstem Wojciecha Staszewskiego. Utwór ten wykonali razem dwaj wokaliści – obok wspomnianego już Jorgosa Skoliasa wystąpił obdarzony rasowym, rockowym głosem (aczkolwiek nie w pełni jeszcze nad nim panujący) Łukasz Łyczkowski. Ciekawie zabrzmiały wplecione tu gitarowe cytaty z motywów Jimiego: „Burning Of The Midnight Lamp” i „Third Stone From The Sun”. Uważny słuchacz nie mógł także nie zauważyć motywu „Mazurka Dąbrowskiego” wplecionego w gitarową partię zamykającą „Hey Joe”. W ten sposób Leszek Cichoński z przymrużeniem oka nawiązał do hendriksowskiej tradycji koncertowych wykonań hymnów. Sobotni koncert należał do udanych, więc zadowolona publiczność nagrodziła muzyków gromkimi brawami i dwukrotnie doczekała się bisów: najpierw funkującej interpretacji „Foxy Lady” a potem dynamicznego „Fire”.
Symfoniczne aranżacje utworów Hendrixa przygotowane przez Leszka Cichońskiego z Marleną Mróz i Jakubem Zwaryczem nie przejdą zapewne do historii wybitnych instrumentacji, jednak są godnym uczczeniem pamięci genialnego gitarzysty w 41 rocznicę jego śmierci i wypełnieniem jego woli wyrażonej w słowach: When I die, I want people to play my music, go wild and freak out and do anything they want to do.
Błażej Budny