W styczniu rozpoczęliśmy nowy cykl, którego możecie wypatrywać na początku każdego miesiąca. Przez cały 2012 rok będziemy prezentować ważnych, ponadczasowych artystów. Wszystkich doskonale znacie, ale przeczytać, obejrzeć i posłuchać raz jeszcze nie zawadzi… A na końcu czeka na Was mały prezent.
Czemu The Doors? Choćby dlatego, że właśnie się ukazała zremasterowana, jubileuszowa edycja „L. A. Woman”, ostatniej studyjnej płyty zespołu – wzbogacona o nieznane wcześniej wersje klasycznych utworów oraz jedną niepublikowaną kompozycję, „She Smells So Nice”. Poza tym twórczość zespołu to prawdziwy kanon rocka, który warto znać. Nie musimy Was chyba o tym przekonywać.
Ich debiut ukazał się 4 stycznia 1967 roku. Dziewięć miesięcy później grupa powróciła z albumem „Strange Days”, gdzie obok kilku wielkich przebojów umieścili rozbudowaną, hipnotyczną kompozycję „When The Music’s Over”. To w niej znalazła się jedna z najbardziej niesamowitych, szalonych gitarowych solówek Robbie’ego Kriegera, powstała z nałożenia na siebie dwóch różnych wersji. Posłuchajcie:
Na trzeciej płycie, „Waiting For The Sun”, grupa planowała zamieścić rozbudowaną formę poetycką „Celebration of the Lizard”. Nie byli jednak z niej zadowoleni i w rezultacie na płytę trafił tylko fragment całości: „Not to Touch the Earth”. Na publikację pełnej studyjnej wersji trzeba było czekać do 2003 roku. Trzeba jednak przyznać, że wybrali trafnie – to najciekawszy chyba fragment całości o największym muzycznym potencjale. Reszta „Celebration…” była w dużym stopniu recytacją z czysto ilustracyjnym tłem zespołu.
Kolejny album zespołu, „The Soft Parade”, przyniósł brzmienie bogatsze o instrumenty dęte i smyczkowe, ale nowa formuła nie spotkała się ze zbytnim entuzjazmem fanów. Na „Morrison Hotel” powrócili do bluesowych korzeni, prezentując kilka najlepszych utworów w całej karierze. Jak choćby otwierający całość „Roadhouse Blues”:

Ciekawe są również dwa albumy zespołu nagrane po śmierci Morrisona, choć to już zupełnie inna bajka…
Oczywiście wraz z tym krótkim przeglądem możliwości The Doors przynosimy Wam mały prezent na pulpit Waszego komputera: kalendarz na luty z klasycznym składem zespołu. Wystarczy kliknąć tutaj, żeby go ściągnąć.
Oczywiście zachęcamy do sięgnięcia po płyty The Doors…
- „The Doors”
– ponieważ znajomość Morrisona i spółki bez „Light My Fire”, „Break On Through” oraz „The End” nie ma większego sensu.
- „L.A. Woman”
– choćby dla tych przejmujących dźwięków elektrycznego fortepianu w „Riders on the Storm”
- „In Concert”
– dający niezły obraz nieprzeciętnych koncertowych możliwości zespołu
…i podobnie, jak w wypadku The Beatles, po kilka anglojęzycznych książek:
- „A Lifetime of Listenin to Five Mean Years”
– to książka, która niszczy wszystkie mity i legendy, skupiając się na rzeczy najważniejszej: muzyce. Bardzo szczera, wskazująca jasno także na słabe punkty The Doors.
- „Light My Fire”
– opowieść z pierwszej ręki, czyli wspomnienia Raya Manzarka
- „Becoming Elektra: The True Story of Jac Holzman’s Visionary Record Label”
– pięknie wydana, bogato ilustrowana opowieść o wytwórni płytowej Elektra, a co za tym idzie – to w dużym stopniu opowieść o The Doors. I jedna z najlepszych książek o wydawcach płyt w ogóle.