Idziemy dalej – wiosna atakuje (przynajmniej kalendarzowa), a my prezentujemy kolejnego ponadczasowego artystę i dorzucamy mały prezent. W ślad The Beatles, The Doors i Queen – trochę młodsza klasyka.
Jesienią ukaże się nowy album Marillion, a w listopadzie grupa zagra w Polsce aż trzy koncerty. To dobra okazja, by zajrzeć w ich przeszłość. Także tą zamierzchłą, kiedy za mikrofonem w zespole stał Fish. W składzie z nim grupa nagrała cztery albumy i w zasadzie każdy z nich jest godny polecenia. Dla fanów neoprogresywnego rocka to pozycje obowiązkowe, dla słuchaczy audycji Tomasza Beksińskiego w latach 80. coś więcej niż muzyka. Ich pierwszy album, „Script for a Jester’s Tear” zaczynał się od utworu tytułowego. Tak brzmiał na żywo:
Wydany w 1985 roku „Misplaced Childhood” przyniósł największy przebój zespołu, „Kayleigh”, oraz jeden z najbardziej spójnych i wciągających concept albumów wszech czasów. W dziesięciu utworach zawarto tyle emocji, ile niekiedy próżno szukać w kompletnych dyskografiach innych artystów. W ślad za nim poszedł jeszcze jeden wyśmienity album
, trasa koncertowa obejmująca także Polskę i… dla wielu zespół przestał istnieć.
Od 1989 roku to w zasadzie zupełnie inny zespół. Choć na „Seasons End”, pierwszym albumie nagranym w składzie ze Steve’em Hogarthem za mikrofonem, mógłby jeszcze pojawić się Fish i całość specjalnie nie różniłaby się od poprzednich wydawnictw zespołu, to później nie byłoby już tak łatwo. Muzycy zaczęli podążać zupełnie inną ścieżką – wciąż flirtując z rockiem progresywnym, ale i muzyką pop czy alternatywą. Porzucili neoprogresywne zapędy na rzecz kreowania klimatu, co owocowało doskonałymi („Brave”, „Anoraknophobia”), jak i przeciętnymi („Radiation”, „marillion.com”) wydawnictwami.

Nie zapomnijcie także o piosence, którą sprowokowała nas do zaprezentowania Marillion właśnie w kwietniu. Oczywiście mamy dla Was kolejną tapetę na pulpit, z której możecie korzystać przez cały kwiecień (wystarczy kliknąć tutaj prawym klawiszem myszy, żeby ją zapisać)., a także garść pożytecznych linków i rekomendacji. Oprócz wymienionych powyżej płyt warto poznać (bądź przypomnieć sobie):
- „Fugazi”
– Otwierający całość „Assasin'” oraz wieńcząca wszystko tytułowa pieśń wystarczą za rekomendację.
- „Afraid of Sunlight”
– płyta pełna przestrzeni i uroczych melodii. Klasa sama w sobie.
- „Marbles”
– miłe zaskoczenie po latach i powrót do progresywnych dźwięków i długich suit – ale w zupełnie nie-neoprogresywnym stylu.