
Czas na trzeciego laureata naszego konkursu. Tym razem o głosie, który naprawdę zapada w pamięć. Można uwielbiać, można nienawidzić, ale nie sposób przejść obok obojętnie…
Są takie jesienne wieczory, kiedy wiatr wyje w kominach, a deszcz zacina po oknach, gdy świat traci wszystkie barwy, pogrążając się w szarościach, a w ciemnych zaułkach świadomości rozlega się złowróżebne skrobanie więzionych lęków. Zamiast chować głowę pod poduszkę lub ratować się kolejnym Prozacem, lepiej zejść do tych mrocznych lochów, zmierzyć się z Tym co się w nich kryje i odnaleźć drogę do zapomnianych marzeń. Jak tego dokonać? Wystarczy podążyć za tęsknym głosem Lisy Gerrard.
Nigdy specjalnie nie interesowało mnie o czym śpiewa ta australijska wokalistka. Podobnie nie miało dla mnie większego znaczenia, czy robi to w języku angielskim, gaelickim, aramejskim, czy jakimkolwiek innym. Najważniejsze było to, że w jej muzyce zawarta jest historia. Nie jakaś gotowa i przewidywalna do bólu, lecz żywa, wciągająca, kipiąca namiętnościami, a rodząca się w głowie słuchacza by porywać go bez reszty. W swoich muzycznych poszukiwaniach Lisa Gerrard przemierza kontynenty, bawi się przeszłością, kroczy klasztornymi krużgankami, by za chwilę uczestniczyć w pierwotnych obrzędach Maorysów, a zaraz potem zasiąść do ogniska z nomadami pod rozgwieżdżonym niebem Sahary. Zdmuchuje kurz z zapomnianych manuskryptów, rozwiewa dym kadzideł, zanurza palce w egzotycznych przyprawach. Wzywa z krainy umarłych duchy szamanów, świętych mnichów i obłąkanych wizjonerów, by z ich pomocą wskrzesić zapomniane obrzędy, odśpiewać pieśni, których słowa wieki temu porwał wiatr…
Jeśli więc po raz kolejny przerosła Cię proza życia i nie masz siły do dalszej walki, usiądź, odpocznij, daj się ponieść muzyce, nie bój się dokąd Cię poprowadzi – trudno o lepszą przewodniczkę niż Lisa Gerrard!
Andrzej Gwoździk