Ostatni z tekstów nagrodzonych w naszym konkursie jest o płycie, która zręcznie łączy w sobie elementy rocka i jazzu. Zapraszamy do świata Jeremy & The Satyrs, dziękując jednocześnie wszystkim za nadesłane teksty. Do zespołów, o których pisaliście na pewno sięgniemy w przyszłości – z Refugee na czele, które miało bardzo mocną reprezentację!

Mariaż jazzu i rocka datuje się na rok 1970 wraz z pojawieniem się „Bitches Brew” Milesa Davisa, lecz jak wszystko w historii – a zatem i w muzyce – miał on swoich prekursorów. Pierwsze zadowalające próby integracji gatunków podejmowano w latach 60. Nie był to łatwy czas, gdyż publika (nie mówiąc o krytykach) nadal mocno trzymała się konwencjonalnego podziału na jazz i rock. Jedną z taki prób podjął w 1967 roku flecista Jeremy Steig, parę lat później uznany mistrz techniki „overblowing”, dziś znany szerszemu odbiorcy za sprawa „Sure Shot” Beastie Boys, w którym wykorzystano motyw z „Howlin’ For Judy”. Dwudziestopięcioletni Steig wraz z grupą muzyków jazzowych (Warren Bernhardt – klawisze, Eddie Gomez – bas i Donald MacDonald – perkusja) zakłada zespół The Satyrs. Gdy do składu dochodzi bluesowy gitarzysta i wokalista Adrian Guillery, chłopaki postanawiają… Postanowiliśmy wynaleźć jazz-rock – mówił Steig w wywiadzie po latach. Oczywiście wówczas było około pięćdziesięciu ludzi którzy doszli do tego samego wniosku.
Mimo że zespół nie był pierwszym (ani jedynym) grającym jazz-rocka, to udało mu się w sposób wyjątkowy zintegrować oba gatunki – nie zapominając o ich tożsamości. Zespół wydał tylko jedną płytę długogrającą w 1968 roku, pod tytułem „Jeremy & the Satyrs”, opatrzoną oryginalną grafiką autorstwa Williama Steiga (rysownik, rzeźbiarz i twórca literatury dziecięcej będącej później inspiracją dla twórców Shreka, a prywatnie ojciec wziętego flecisty jazzowego). LP zawierał jedenaście utworów będących unikalną i wyważoną mieszanką jazz-rocka z wyraźnymi elementami bluesa i muzyki gospel. Była to mieszanka udana i zwiastująca likwidację wszelkich podziałów. Niestety, muzyka proponowana przez Satyrów nie spotkała się z dobrym odbiorem publiczności i zespół męczony ciągłymi kryzysami rozpadł się i popadł w zapomnienie. Reedycja płyty na CD pojawiła się dopiero 2009 roku. Steig mimo porażki kontynuował całkiem udanie karierę solową, ale wydaje się, że nigdy nie udało mu się wskrzesić już tego ducha końca lat 60., kiedy to postanowił wynaleźć jazz-rock.
„Jeremy & the Satyrs” pozostanie dla mnie na zawsze albumem wyjątkowym dzięki klimatowi. Synkretyzm gatunków nie przeszkodził muzykom w utrzymaniu spójnej atmosfery – jakże innej od współczesnych im zespołów jazz-rockowych jak i od późniejszych dokonań tuzów fusion. To muzyczna ilustracja pewnego etapu w rozwoju muzyki rozrywkowej – i choćby z tego powodu zasługuje na zainteresowanie.
Grzegorz Sadłowski