Muzyka tej grupy z jej debiutanckiego albumu zatytułowanego po prostu „California Breed” nie jest niczym odkrywczym, ale mimo wszystko przyjemnie się jej słucha.
I choć warszawski koncert formacji Hughesa był krótki, nie bez problemów z nagłośnieniem, a świeży repertuar bardziej przekonująco brzmi w studiu, tego wieczoru w Progresji znalazło się też kilka ciekawszych momentów. Sam lider przez cały występ błyszczał formą wokalną i wigorem, którego nie powstydziłby się niejeden dwudziestolatek, nie mówiąc już o dzisiejszych możliwościach innych wokalistów związanych z Deep Purple.

Publiczność tym razem nie tak licznie zgromadzona wydawała się jednak zadowolona opuszczając klub, tym bardziej, że jeśli ktoś wykazał odrobinę cierpliwości po występie, mógł cieszyć się autografem i zdjęciem z artystą. Zatem czekamy na kolejne wizyty California Breed w Polsce, a więcej o samym koncercie przeczytacie w kolejnym numerze!