Robert Plant – Band of Joy

Robert Plant - Band of Joy (2010)

Robert Plant - Band of Joy (2010)

• • • • •
Decca (2010)

Kup w Amazon.co.uk

Wiadomość o ukazaniu się nowej płyty Roberta Planta była dla wielu jego fanów (i nie tylko) wielkim zaskoczeniem. Szok nie wynikał bynajmniej z tego, iż Plant był w kiepskiej formie, bądź brakowało mu pomysłów. Nic z tych rzeczy. Kiedy pojawiły się pogłoski o reaktywowaniu Led Zeppelin miliony serc zabiły szybciej, a może wręcz załomotały. Wiadro zimnej wody szybko jednak wszystkim wylał sam Plant zapowiadając około dwuletnią przerwę. Okazuje się jednak, że nie próżnował. Nie podążając za modą wskrzeszania starych składów i fundowania koncertowych „the best of”, postanowił pójść swoją drogą i powołał do życia Band of Joy.

Ci, którzy znają biografię i wokalne poczynania Planta wiedzą, że w grupie o tej nazwie stawiał swe pierwsze, przed-zeppelinowe kroki. Nazwa nowego zespołu sugeruje więc powrót do stylistyki sprzed lat – i owszem, jest to Plant nie tak drapieżny, vintage’owy, ale nadal bardzo przekonujący. Na pewno inny od tego znanego z nieco orientalnych, energetycznych płyt „Dreamland” (2002) i „Mighty Rearranger” (2005) oraz nagrodzonego pięcioma Grammy duetu z Alison Krauss („Raising Sand”, 2007). Większość kompozycji to stare, blues-rockowe szlagiery, zaaranżowane w bardzo stonowany sposób, bez solidnego wykopu, którego tu i ówdzie nieco brakuje. Wyprodukowana przez Planta i Buddy’ego Miller’a całość jest bardzo spójna, choć dwie kompozycje wyróżniają się ponad resztę. Pierwszą z nich jest nieco psychodeliczna, eteryczna „Monkey”, a drugą niezwykle nastrojowa, bluesowa „Satan Your Kingdom Must Come Down”.

To z pewnością jedna z ciekawszych premier roku 2010. Nawet ci, którym brakuje nieco mocniejszych brzmień powinni przyznać, że Robert Plant, choć młodzieńcze lata ma za sobą, to starzeje się z godnością. Nie odcina kuponów od tego, co było, ale obdarowuje swoich fanów wciąż nową muzyką na bardzo wysokim poziomie.

Małgorzata Arabska

Robert Plant

Band of Joy

Decca (2010)

5

Wiadomość o ukazaniu się nowej płyty Roberta Planta była dla wielu jego fanów (i nie tylko) wielkim zaskoczeniem. Szok nie wynikał bynajmniej z tego, iż Plant był w kiepskiej formie, bądź brakowało mu pomysłów. Nic z tych rzeczy. Kiedy pojawiły się pogłoski o reaktywowaniu Led Zeppelin miliony serc zabiły szybciej, a może wręcz załomotały. Wiadro zimnej wody szybko jednak wszystkim wylał sam Plant zapowiadając około dwuletnią przerwę. Okazuje się jednak, że nie próżnował. Nie podążając za modą wskrzeszania starych składów i fundowania koncertowych „the best of”, postanowił pójść swoją drogą i powołał do życia Band of Joy.

Ci, którzy znają biografię i wokalne poczynania Planta wiedzą, że w grupie o tej nazwie stawiał swe pierwsze, przed-zeppelinowe kroki. Nazwa nowego zespołu sugeruje więc powrót do stylistyki sprzed lat – i owszem, jest to Plant nie tak drapieżny, vintage’owy, ale nadal bardzo przekonujący. Na pewno inny od tego znanego z nieco orientalnych, energetycznych płyt „Dreamland” (2002) i „Mighty Rearranger” (2005) oraz nagrodzonego pięcioma Grammy duetu z Alison Krauss („Raising Sand”, 2007). Większość kompozycji to stare, blues-rockowe szlagiery, zaaranżowane w bardzo stonowany sposób, bez solidnego wykopu, którego tu i ówdzie nieco brakuje. Wyprodukowana przez Planta i Buddy’ego Miller’a całość jest bardzo spójna, choć dwie kompozycje wyróżniają się ponad resztę. Pierwszą z nich jest nieco psychodeliczna, eteryczna „Monkey”, a drugą niezwykle nastrojowa, bluesowa „Satan Your Kingdom Must Come Down”.

To z pewnością jedna z ciekawszych premier roku 2010. Nawet ci, którym brakuje nieco mocniejszych brzmień powinni przyznać, że Robert Plant, choć młodzieńcze lata ma za sobą, to starzeje się z godnością. Nie odcina kuponów od tego, co było, ale obdarowuje swoich fanów wciąż nową muzyką na bardzo wysokim poziomie.

Małgorzata Arabska